czwartek, 27 września 2007

kilka zapisków...



SOLO


Być ziemią, a nawet kałużą, w której nie ma miejsca
na statek, żagle, kompas, cumy. Na której wiatr kreśli
tylko nieistotne znaki. Dla niej nie ma znaczenia
czy po jej stronie jest północ.


Być jak piasek, a nawet kamień
z dala od drogi, od krzyżówek. Nic na nim
nie napisano, nie wyryto
żaden mech na nim nie rośnie. Mówić deszcz


i zamykać okna. Wietrzyć
po bukiecie z bzu, pić krople
kiedy przyspiesza tętno. Jak jest
nie tak?

**

TE ISTOTNE...

... DROBIAZGI

życie późno przestaje milczeć


wciąż mam młode ręce i to spojrzenie
w którym brak tej najważniejszej przestrzeni.
wciąż nie wiem dobrze, jak przemówić
czulej do rzeczy


do życia, do ciebie. gdy ziemia nas nosi
dalej i dalej, wokół słońca.


jej bieg nie kradnie mi jeszcze dnia, nie zabiera w połowie
istotnych myśli. przecież nie nadążam, wciąż nie zdążam
ze słowem. gdzieś pewnie jest ten układ gwiazd
pod którym wiatr wypisze nam na twarzy mapę mądrości
na dłoniach drogi i zakręty, w oczach
miłość do zapalanej świecy, do wygładzonego obrusa.

***
POSPIESZNE ZAPISKI PRZED...

SNEM.


Myślę o tym, że pewnie mamy podobne twarze
tak samo przed snem mrużysz oczy, coraz ciaśniej
a potem układasz się w zgodzie z poduszką. Tyle
i drżę. Słyszę cię na tępym trakcie pustych korytarzy
pachniesz pleśnią i kanapką z serem. Szumi papier
sekundy kapią, jesteś na zakręcie


czy ktoś na ciebie czeka, może żona
owinięta w ciepły koc, z herbatą na nocne powroty
z porcją czułości na zdrewniałe dłonie. Zmięte
czy przejrzyste myśli, zgodne z wartościami
które zapewniają mocny sen? Myślę


zapewne tak jak ja nie boisz się sądów, ani chwili przyjścia
ostrego bólu. Tylko tej nagłej ucieczki pamięci, zakrętu losu
gdzieś w gęsty las, w rów
który kopie się samemu.


****

CHRYZANTEMY

Idzie z bukietem na przystanek, złapać
oddech i tramwaj, i jeszcze złudzenie cienia, jak poziomki
zawsze pojawia się niespodziewanie, taka ulotna słodycz
kończąca się szybko. Smukła szarość na tle nieba przyspiesza jej kroki
zza aureoli późnego słońca.


Z początkiem ciepła, od kiedy kwitną poziomki, truskawki
od kiedy coś ogrzewa ziemię, zawsze na trochę wierzy
w ten cud. W zmartwychwstanie, obcowanie


żywych i umarłych.


*****

EPILOG 2


Nie wystarczy więc płakać, drżeć
i zapomnieć. Jak złodziej własnych rysów twarzy
odbitych w lustrze - mieniących się zawsze inną barwą
od czasów potopu, a może jeszcze wcześniejszych. Wybiegam

nad jezioro myślami, marzeniem. Idę w górę
przez ubogie dzielnice, gdzie wszystko łatwiej wybaczyć. Góry
rzadko są tu przedmiotem zachwytu. Nie jestem dzieckiem kamiennych ulic
na których kobiety szeptały do ukochanych, kiedy nie mogły zasnąć: Powiedz


że będzie lepiej, że nasze gwiazdy
będą jasne, a ciasny dom
pomieści wierność.
Tak
brzmi tutaj baśnią, a może


odwołanym przekleństwem, na to wszyscy czekamy.

sobota, 8 września 2007

sny szkic dwa i pół

śniłeś, nie mogąc zrozumieć, że tacy mężczyźni
kochają przeciętne kobiety. Wciąż się dziwisz, a oni
śnią twój sen:


sen pnący się w górę, ku ciepłu. Sen nocy wiosennej
letniej i zimowej. O dwóch splecionych drzewach
dzielących się w końcu korą, o drobnych palcach
oplatających powoli ich świat, znających dobrze
przekrój chleba, wielkość łzy, ciężar pytania.



Gdynia wrzesień 2007