RAPSODIA NA POŻEGNANIE
czy to możliwe tak biec, do utraty tchu, tam,
gdzie wreszcie kończą się wrzosy
gdzie odgarniałaś tak szeroko włosy
jeszcze nic nie zdążyło urosnąć, a już
suche pola, bruzdy idą za deszczem
niepełne jeszcze
niebo ciąży nad nami, osobne
horyzonty szerokie między
naszymi ramionami, jak grady
a dalej sonaty
wielkie interwały milknących wierszy, zgubionych
na progu monet na szczęście
gruzy prozy, niespisane tomiki
urwane guziki
zapewne wszystko da się pokryć kolorem akwareli
a jednak jak długo można uciekać do utraty tchu
od wrzosowisk, od ogrodów, od bzów
WRZOSY II
płyniemy - tafle pod nami
i nad nami srebrne, skupione,
gładkie, jakby
królowa śniegu dotknęła je kolorem. Łódz zwalnia,
jakby marzła, jakby stopnie fal tężały
nieruchome, pod dłonią
przesuwa się po nich wiatr, topnieje
zieleń. zdmuchujemy niewidoczne świece
rzucamy na fale wianki, wypowiadamy życzenia.
środa, 8 sierpnia 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz